„A ten z dziećmi na huśtawce już widzieliście?” – pyta nas właścicielka sklepu z pamiątkami. „Tak, widzieliśmy”, odpowiadam i, jakby na potwierdzenie naszej prawdomówności, pokazuję trzymaną w ręku mapę. Z identyczną mapą, pomagającą w dotarciu do najbardziej znanych i okazałych murali Georgetown, widzimy wielu turystów. Czy ktoś interesuje się sztuką uliczną, czy nie, murale zobaczyć musi. W końcu nawet co drugi suwenir z Georgetown (i całej wyspy Penang) znajdziemy z wizerunkiem dzieci na rowerze czy chłopca na motocyklu, czyli obrazkami zdobiącymi zaułki miasta.

Chłopiec na motocyklu – jeden z najpopularniejszych murali w Georgetown
Wydaje się, że te rysunki na murach są tu od zawsze. Zdziwienie następuje gdy słyszy się informację, że autorem tych najpopularniejszych murali jest (obecnie) 32-letni Litwin Ernest Zacharevic, a jego prace zdobią ulice starego miasta dopiero od 2012 roku.

Jeden z flagowych murali w Georgetown
Szlak murali to też doskonały pomysł na odkrywanie zakątków i uliczek starego miasta. Georgetown ze względu na unikalny, architektoniczny spadek po okresie kolonialnym, zostało w 2008 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To właśnie w uliczkach miasta tkwi jego największy urok. Jednak nie liczmy na ciche i spokojnie zwiedzanie. Nie, niespieszne zapuszczanie się w uliczki, gdzie będziemy sami – to na pewno nie tutaj! Na każdym kroku uważamy. Na skutery, samochody, psy. No i oczywiście na tłum ludzi.

Na ulicach Georgetown

Na ulicach Georgetown
Biznes to biznes
Ponad kamienicami wyrastają wieżowce. Albo żurawie budowlane. Bo współczesne Georgetown to przede wszystkim biznes. To tu znajdziemy najlepszych specjalistów IT, to tu przeprowadza się wielu Malezyjczyków z całego kraju, bo to tu można zarobić dobre pieniądze i zrobić karierę. Nowoczesna technika widoczna jest też w części atrakcji turystycznych. Znajdziemy w mieście wiele różnych „muzeów” ku chwale techniki: 3D, Fotografii, Muzeum do góry nogami czy centrum nauki TechDome, które nastawione są na dostarczanie rozrywki (i wielu zdjęć) całym rodzinom. Trzeba przyznać, że kreatywności do zarabiania pieniędzy w tym mieście też nie brakuje.

Tygrysy w Upside Down Museum
By poznać fragmenty historii Georgetown, odwiedzamy zbudowany pod koniec XIX wieku przez Brytyjczyków fort Cornwallis, który jest zachowany w idealnym stanie (może też dlatego, ponieważ nigdy nie był wykorzystywany w działaniach zbrojnych). Następnie idziemy wzdłuż wybrzeża, by dotrzeć do pięknego budynku urzędu władz lokalnych wyspy Penang, wybudowanego również przez Brytyjczyków, na początku XX wieku. Zaraz obok kolejny, robiący wrażenie budynek – ratusz miasta. Otoczenie palm i bliskość morza tylko dodaje tej okolicy uroku.
Jetties
Co do samego morza, to w Georgetown znajdziemy przede wszystkim przykład maksymalnego wykorzystania nadbrzeża w formie portu, zagospodarowania przemysłowego, czy też domów postawionych na wodzie wzdłuż tzw. „jetties”, czyli pomostów wchodzących do morza. „Jetties” zostały zbudowane przez Chińczyków już około 100 lat temu, większość z zabudowań zamieszkana jest do dziś i oprócz samych mieszkańców, znajdziemy tu turystów zainteresowanych tym zakątkiem miasta.

Jetties
Na próżno szukać w Georgetown pięknych plaż. I mimo, że wystarczy wyjechać kilka kilometrów z miasta w stronę północno-zachodnią wyspy, by znaleźć miejsca, gdzie można smażyć się na słońcu, to jednak nie będą to plaże jak z folderów biur podróży. Do takich plaż jednak nie jest z Penang aż tak daleko, bo 3 godziny dzielą wyspę promem od jej rajskiej siostry – Langkawi.
Penang Hill
Chcąc spojrzeć na Georgetown z góry, wsiadamy do autobusu miejskiego, który wiezie nas do Penang Hill. Na wzgórze, wysokie na 833 m. n.p.m. wjeżdża kolejka, więc nie musimy się męczyć, by szczyt zdobyć. Na górze znajdziemy panoramę miasta jak na dłoni, a oprócz tego festyn jedzenia i atrakcji.

Kolejka na Penang Hill
Przy okazji wypadu na wzgórze Penang, warto udać się do oddalonej o kilka minut jazdy autobusem Kek Lok Si – największej buddyjskiej świątyni Malezji. Świątynia jest wielokondygnacyjna. Jej budowę rozpoczęto pod koniec XIX wieku, a obecnie – mimo jej już imponujących rozmiarów – nadal trwa jej rozbudowa. Znajdziemy tu na pewno rozmach, budynki pomalowane we wszystkie kolory tęczy, odrobinę kiczu, a także… setki sklepików prowadzonych przez Chińczyków. Nawet w środku samej świątyni.

Świątynia buddyjska Kek Lok Si
Chińczycy stanowią około 40% populacji wyspy Penang, to niewiele mniej od odsetka, który stanowią rodzimi Malezyjczycy. Zapewne z tego powodu nie znajdziemy w stolicy wyspy jednej wydzielonej dzielnicy Chinatown jak w innych miastach azjatyckich, a kilka obszarów miasta, gdzie Chińczycy faktycznie będą stanowili większość mieszkańców.

Na ulicach Georgetown
Znajdziemy w Georgetown za to dzielnicę Little India, a hindusom jako trzeciej największej narodowości miasta, udało się wzbogacić ulice Georgetown o smak kurczaka Tandoori oraz o kolorowe, hinduistyczne świątynie wciśnięte w gęstą zabudowę starego miasta.
Streetfood
Wieczór to uliczny popis kulinarny. Wydaje się, że w mieście nie je się za dnia, a mieszkańcy żołądki aktywizują dopiero po 20. W czym tkwi metoda na jedną z najlepszych ulicznych kuchni w tym miejscu? Każdy z ulicznych gotujących serwuje jedno danie. Ewentualnie 3. Jak więc nie doprowadzić do perfekcji swoich potraw skoro gotuje się je codziennie? I jak nie sprawić, że są one świeże? My chcemy zjeść wszystko, na szczęście mamy w Penang aż trzy kulinarne wieczory. W pierwszy z nich kupujemy 3 różne potrawy od 3 sprzedawców, wciskamy się do stolika do innych turystów, na raz pochłaniamy wszystko, bo nie dość, że wszystko jest pyszne, to dodatkowo szybko czujemy na sobie poganiające spojrzenie pani ogarniającej całą tę „restaurację”. Już wiemy, że jutro będziemy chcieli zarówno spróbować czegoś innego, jak i zjeść to samo co dzisiaj. Tylko jak to zrobić?

Na ulicach Georgetown

Na ulicach w Georgetown
Penang i Georgetown to nie miejsce dla każdego. To jedno z miejsc, które albo od początku wizyty zacznie nas męczyć albo od pierwszej chwili zauroczy swoim chaosem. Mimo położenia nad wodą nie znajdziemy w mieście plaży ani sielskiej atmosfery nicnierobienia. Zobaczymy za to przykład miasta gdzie stare przenika się z nowoczesnym, gdzie mieszkają i udanie przenikają się różne kultury. Ktoś powie, że Georgetown to w takim razie nie prawdziwa Malezja. Hmmm, a skoro nie Malezja, to co?

Uliczka w Georgetown
8 komentarzy
Uwielbiam wszelkie punkty widokowe dlatego pewnie weszłabym na to wzgórze 🙂
Wejść to nie polecamy, bo jednak parno i gorąco, ale właśnie fajną sprawą jest to, że dojeżdża tam kolejka 🙂
Witajcie Tygryski -)
Miałam już okazję u Was gościc i z przyjemnością wracam.
Georgetown jest perełką Malezji, to prawda. Może nie wielką perłą, ale jest. Sporo tam kiczu, ale zobaczyc warto i na wzgórze wjechac też warto.
Bardzo lubię murale i szukam ich w każdym mieście.Tu ich też nie brakuje.
Fajnie pokazaliście Georgetown.
Pozdrawiam -)
Tak, kiczu też jest trochę, ale to chyba taki trochę też czynnik obowiązkowy Azjatyckich miast 🙂
Bardzo lubię murale i chętnie je fotografuję, upiekszają brzydkie części miasta, chyba najwięcej widziałam na Karaibach. Ale tak ciekawego, żeby postawić prawdziwy rower i domalować ludzi, to nie widziałam:) Nie byłam w Malezji, wydaje się taka inna i estetyczniejsza od innych azjatyckich miast. no i opis jedzenia spodobał mi się, a kurczaka tandoori uwielbiam:)
Georgetown jest faktycznie bardzo różne od innych miast w Azji. A murale faktycznie baaardzo nietypowe. Pozdrawiamy!
Brzmi świetnie =) Może tylko to jedzenie w biegu… Ale w ogóle super sprawa!
No niestety – taki klimat kuchni ulicznej 🙂