Kierowca wybudza nas ze snu krzycząc doniośle „Welcome do Banaue!”. Otwierając oczy widzimy wschodzące słońce, przeciskające się przez chmury oraz mgłę osiadłą na zielonych wzgórzach.
By z Manili dojechać do Banaue musimy wsiąść w jeden z nocnych autobusów. Po 10 godzinach wysiadamy połamani, na szczęście tylko kilka minut dzieli nas od naszego lokum, do którego jedziemy jeepneyem. Tym samym zaliczamy też obowiązkowy punkt z ‘praktycznych atrakcji’ na Filipinach J (Same jeepneye to spadek po Amerykańskich samochodach terenowych pozostawionych tu po II wojnie światowej. Filipińczycy przerobili je na swego rodzaju minibusy, które są jednym z rodzajów transportu w tym kraju).

Jeepney – popularny środek transportu na Filipinach
Nie chcąc tracić dnia, jeszcze tego samego dnia wybieramy się na kilkugodzinny trekking z lokalnym przewodnikiem.
Batad
By dostać się do tej górskiej wioski musimy wybrać transport. Stawiamy na opcję tańszą, czyli tricykl, spodziewając się pojazdu podobnego do tych jeżdżących po Bangkoku – z przodu kierowca, z tyłu kanapa dla dwojga. Zamiast tego naszym oczom ukazuje się motocykl z przyczepką na jedną osobę. Nasz przewodnik jasno daje do zrozumienia, że mamy się ścisnąć. „It is filipino size, I know”, dodaje, śmiejąc się. Teraz już rozumiemy dlaczego kilka razy upewniał się wcześniej czy na pewno zamiast tricyklem nie chcemy jechać jeepneyem…

Filipińskie tricykle
Podczas drogi do Batad musimy współpracować z kierowcą. Przy podjazdach pochylać się do przodu, przy zjazdach do tyłu. Parkujemy na samym koncu drogi. Dalej czas iść pieszo. Batad bowiem to osada położona w górach, do której nie prowadzi żadna droga. By dotrzeć do pierwszych chat idziemy około 20 minut. Szlak wśród tarasów ryżowych prowadzi często przez środek domostw. Po drodze mijamy także szkołę pełna roześmianych dzieciaków. W końcu naszym oczom ukazuje się obraz, na który czekaliśmy.

Batad – miejscowość, do której nie prowadzi żadna droga

Tarasy ryżowe w Batad

Na szlaku wśród pól ryżowych
Widok tarasów ryżowych przypomina nam wielki amfiteatr. Mamy szczęście, że po porannej mgle nie ma ani śladu (co wcale nie jest w tej okolicy częste) i tarasy widzimy jak na dłoni. Naszym końcowym punktem trasy w jedną stronę jest dość imponujący wodospad Tappiyah Falls, przy którym odpoczywamy regenerując siły przed powrotem…

Tappiyah Falls
Banaue
Kilkugodzinny trekking łącznie z mało przespaną nocą w autobusie sprawiają, że następny dzień poświęcamy na „nicnierobienie” połączone z małym zwiedzaniem Banaue.
W samym Banaue również są tarasy ryżowe, można też całkiem niedaleko od centrum pojechać do punktów widokowych. Jednak w porównaniu do tych w Batad i odwiedzonych dzień później tych w Hapao, nie robią one na nas aż takiego wrażenia. A może samo miasteczko nas po prostu przytłoczyło na tyle, że nie doceniliśmy krajobrazu?
Przyznajemy, że Banaue wywarło na nas dość smutne wrażenie. Widać, że jesteśmy w bardzo biednym regionie Filipin. I niestety chyba sytuacja życiowa nie wpływa za dobrze na postawę mieszkańców wobec przyjezdnych. Nie oczekujemy podczas podróży od lokalnej ludności wielkiej dozy serdeczności, ale też nie lubimy czuć się niechciani. A niestety w Banaue nawet kupując coś w sklepie czy też odwiedzając muzeum (które świeci pustkami), czuliśmy się niechciani i całkowicie ignorowani. Oczywiście to tylko nasze wrażenie i mamy nadzieję, że jesteśmy w tej mniejszości, która nie miała szczęścia. My rekomendujemy, by czasu na samo Banaue nie tracić i skupić się na chłonięciu zielonej, pięknej okolicy a wszystko wtedy będzie dobrze 🙂

W centrum Banaue

Przy głównej ulicy w Banaue
Ten trochę stracony dzień rekompensuje nam poznanie flagowego piwa Filipin „Red horse” spożyte w towarzystwie naszego przewodnika, z którym nawiązaliśmy sporą nić sympatii. Usłyszeliśmy sporo odnośnie życia na Filipinach i w samej stolicy, w której wiele osób z dalekich prowincji szuka szczęścia, a kończą w slumsach. Wojtek nie omieszka też zahaczyć o temat związany z boksem i przez następne pół godziny na tapetę wchodzą sukcesy sportowe i życie najpopularniejszego boksera filipińskiego, czyli Manny Pacquiao 🙂
Hapao
Przyzwyczailiśmy się już do ściskania się w tricyklu, więc do Hapao również wybieramy tę opcję transportu. Z Banaue na start ścieżki na tarasy Hapao droga zajmuje jakąś godzinę. Po drodze oprócz robót budowlanych mijamy rozłożone na asfalcie maty z suszącym się w słońcu ryżem. Nieco dalej mijamy… świniobicie, a właściwie już jego postfactum. „Pewnie jakaś ceremonia – ślub lub pogrzeb. Na Filipinach świnia to luksus, świniobicie organizuje się za to obowiązkowo przy ważnych wydarzeniach rodzinnych. Nieważne czy kogoś na to stać czy nie…”, dowiadujemy się od przewodnika.

Tarasy ryżowe w okolicy Banaue
Hapao leży w innym okręgu administracyjnym niż Banaue, więc nasz przewodnik nie może iść z nami na trekking po tarasach. Zostaje nam przydzielony ‘lokals’. Wita nas czerwonym uśmiechem – dosłownie, ponieważ okazał się jednym z wielbicieli żucia jednej z ulubionych używek Filipińczyków – momma (używka składająca się z tytoniu i ryżu, która po dłuższym żuciu powoduje zabarwienie zębów i śliny…).
Tarasy w Hapao nie tworzą może tak zamkniętej scenerii jak te w Batad, natomiast są znacznie dłuższe. Naszą dwugodzinną trasę kończymy kąpielą w gorącym źródle. Także tutaj w Hapao przychodzi nam mijać domostwa położone wśród ryżowych pól nieraz przechodząc przez ich środek. W pewnym momencie mijamy dziewczynkę bawiącą się ze szczeniakiem. Przewodnik widząc nasze zainteresowanie zwierzakiem sam zaczyna opowiadać, że pies jest nieodłączną częścią większości gospodarstw domowych w północnej części Luzonu. Wymienia psa pomiędzy kurą i świnią. Sami możecie sobie (niestety) dopowiedzieć co to oznacza…

Tarasy ryżowe w Hapao

Tarasy ryżowe w Hapao
Dosyć nam się spieszy i nasz nowy przewodnik jest niepocieszony, że poprowadzi nas krótszą trasą niż robi to zazwyczaj. Na koniec naszego 4-godzinnego spaceru mówi do nas: „Jak już wrócicie do swojego kraju, to proszę Was, zareklamujcie nasz region i zachęćcie, żeby ludzie do nas przyjechali, ok?”. Przytakujemy. Mamy nadzieję, że tym wpisem spełniamy tę obietnicę 🙂

Tarasy ryżowe w Hapao
17 komentarzy
Piękne miejsce! Zaczynam się zastanawiać, czemu wcześnej nie ciągnęło mnie w tamte strony…;)
Lepiej późno niż wcale;) Oby udało się pojechać jak najszybciej 🙂
cudne widoki!!!
🙂
Aż chce się tam jechać! <3
🙂
Przepiękne widoki! Ogromne pola ryżowe! Niesamowite miejsce, może w przyszłości uda mi się je odwiedzić.
Obudziłas we mnie tęsknotę za Azją!
Fantastyczna przygoda. Piękne zdjęcia!
Chciałabym odwiedzić kiedyś Azję. Fascynuje mnie Japonia.
Japonia też jeszcze przed nami. Mamy nadzieję, że uda nam się tam pojechać w ciągu najbliższych 2 lat 🙂
Jestem wielką miłośniczką Azji. Dobrze się tam czuję i kiedy tylko mogę, obieram kierunek na ten kontynent. W lutym byłam sama w Wietnamie, a we wrześniu lecę, również sama do Tajlandii. Na Filipiny jeszcze nie dotarłam, ale na pewno z chłopakiem kiedyś to zrobimy :).
O jak super! Filipiny też warto, ale przyznajemy się szczerze – Tajlandię i Wietnam znacznie bardziej polubiliśmy niż Filipiny…
Ciekawe dlaczego dali Wam odczuć w sklepie, że jesteście tam nie miłe widziani. Może nie lubią turystów?
Może nie lubią… Ale to dość zaskakujące, bo jednak w większości w destynacjach gdzie nie żyje się miejscowym zbyt dobrze, cieszą się oni jak się wydaje tam pieniądze… Filipiny niestety pod kątem 'ludzkim’ trochę nas jednak rozczarowały…
Jakie wspaniałe widoki <3 Cudowna wyprawa 🙂
🙂 Cieszymy się, że zdjęcia nacieszyły oko 🙂