602
Bangkok – miasto, które wywołuje skrajne emocje. Niektórzy po przyjeździe, chcą stąd uciekać jak najprędzej. Inni dość szybko godzą się z pędem miasta, przyzwyczajają do tempa i klimatu tej metropolii. My byliśmy gdzieś pośrodku tej skali. Spędziliśmy w Bangkoku łącznie około tygodnia podczas naszego pobytu w Tajlandii i z perspektywy czasu uważamy, że był to świetny czas. Oto w 100% subiektywny ranking atrakcji i przeżyć, które znalazły się na naszej liście TOP 5.
- Świątynie. Na początek coś niemalże oczywistego. Większość turystów przyjeżdżających do Bangkoku nastawia się na wizyty w świątyniach buddyjskich słysząc, że są największe, najładniejsze, najbardziej kolorowe i niesamowicie egzotyczne. Cóż… trudno się z tym nie zgodzić. Mimo częstych tłumów turystów naprawdę warto się do nich wybrać. Wat Pho,czyli Świątynia Leżącego Buddy, Wat Kaew – Świątynia Szmaragdowego Buddy oraz Wat Arun – Świątynia Wschodu to naprawdę must see w tym mieście. Nieważne czy jesteśmy typem „zwiedzacza” czy nie, wejście tam zdecydowanie się opłaca.
- Pad Thai & Curry. Tajskie smaki to te jedne z najlepszych azjatyckich. Dla osób bardziej otwartych i odważnych czeka niezliczona ilość stoisk przy ulicy, dla bardziej zachowawczych – nadal świetna, niewiele droższa opcja pod ‘dachem’. Tak czy inaczej polecamy przede wszystkim te miejsca, gdzie żywią się również miejscowi. I jeszcze jedno: jeśli jesteśmy w Azji pierwszy raz na pytanie: „You want spicy or not?” odpowiadamy najwyżej… „medium spicy”.
- Transport miejski, czyli tuk tuki i tramwaje wodne. Te pierwsze można spotkać w każdej azjatyckiej metropolii, są na każdym kroku, nieodłącznie z męczącymi kierowcami wypowiadającymi z prędkością światła i jak mantrę „Where you going, sir?”. Jeśli faktycznie chcemy gdzieś „going” to wystarczy trochę umiejętności negocjacyjnych i jedziemy! Co do wodnych tramwajów to tutaj odchodzi nam część negocjacyjna, bo cena za przepłynięcie jest stała. Za to czeka nas dość osobliwa przeprawa i emocjonujące wejście i zejście na łódkę, na co mamy ułamki sekund…
- Masaż tajski. Przyznam, że przed wyjazdem do Tajlandii nie miałam pojęcia czym jest masaż tajski. Pomyślałam, że będzie to masaż pleców, po którym wyjdę bardziej śpiąca niż zrelaksowana. Swoje wyobrażenie zmodyfikowałam po 10 sekundach – tyle wystarczyło, by pani zaczęła mi chodzić po plecach. Jak dla mnie połączenie stretchingu, jogi, drobnych tortur z małą domieszką masażu jaki wszyscy znamy. Polecam. Na dodatek za godzinę takiej przyjemności (która jest do znalezienia na niemal każdej ulicy Bangkoku) zapłacimy 15-25 zł.
- Muay thai. Gala boksu tajskiego to był obowiązkowy punkt dla nas, a zwłaszcza dla Wojtka – fana sportów walki. W Bangkoku są dwa stadiony, na których odbywają się regularne wieczorne walki: w ścisłym centrum – Ratchadamnoen i położony nieco dalej, ale za to bardziej znany – Lumpinee. My wybraliśmy się na ten drugi. Do wyboru mamy 3 rodzaje biletów. Te najdroższe są na miejsca położone najbliżej ringu, na pierwszy raz możemy sobie na nie pozwolić, posiedzimy w roli VIPa i zrobimy zdjęcie z zawodnikiem po walce. Ale na kolejną wizytę warto kupić bilety tańsze, bo wtedy będziemy oglądać starcia razem z miejscowymi kibicami. Będziemy mieli w cenie też dodatkową atrakcję w postaci obserwacji zakładów i emocji związanych z ich wygrywaniem lub porażką… Muay Thai poświęciliśmy także osobny wpis – LINK.